Designed by Freepik

czwartek, 10 lipca 2014

wybudzenie.

Pamiętam pewną dziewczynę. Smutną i pogrążoną w mroku. W swoim świecie tworzyła rzeczy, które tylko ona rozumiała. Pełno w niej było emocji. Nie potrafiła rozmawiać. Krzyczała. Nikt jej nie słuchał. Była sobą. Lubiła to. Muzyka wypełniała jej życie, a słowa same wylewały się na papier. Kolejne kartki lądowały w szufladzie. Kolejni ludzie wchodzili w jej świat. Promyki słońca, które pozornie naprawiały jej wszechświat. Była starsza i co raz bardziej pogrążona w czerni. Wpadła w wir. Zagubiła swoje ja. Zagubiła wszystko. Medykamenty miały pomóc. Mądrzy mieli pomóc. Wpasowała się. Stanęła na półce z resztą wyprasowanych koszul, a na twarz założyła ciężką maskę. Mijały lata, a ona nie pamiętała kim jest, kim była. Jej wnętrze zgniło, kreatywność umarła, wyobraźnia odeszła w niepamięć, a w środku została pustka. Niechęć narastała, powodując obrzydzenie. Sił na walkę było co raz mniej. Mrok już mniej przyjazny, niż dawniej. Spojrzenia zabijały powoli. Myśli stały się ciężarem. Ręce nie miały siły już pisać. Muzyka nie dawała ukojenia. Nie pozostało nic. Jak obudzić się z tego koszmaru?

czwartek, 23 maja 2013

100 lat... przepaści.

Biegnący czas można oceniać różnie- kolejnymi umierającymi członkami rodziny, siwymi włosami,wyrastającymi rozwydrzonymi dziećmi sąsiadów, o rosnącym tyłku nie wspominając. Beztroska towarzysząca opuszczeniu liceum, pierwszym pracom, całonocnym imprezom odeszła w niepamięć, a ja coraz częściej z przykrością mówię "chyba się starzeję". I to nie dlatego, że na wypicie litra wódki nie mam ani siły, ani ochoty... nie dlatego, że przerażona jestem ubiorem i słownictwem gimnazjalistów... ani też nie dlatego, że zbliżają się moje urodziny, które jak zwykle skłaniają do pustych, niekonstruktywnych refleksji...
Powód jest jeden. 100 letnia przepaść, którą czasem czuję między mną, a ludźmi minimalnie młodszymi ode mnie... bez farmazonów o kwestii wychowania, środowiska, pochodzenia, przynależności do jakiejkolwiek grupy etnicznej, religijnej czy innej subkultury. Najzwyklejsza przepaść wielkości Kanionu Kolorado, która sprawia, że nie ogarniam, a podświadomie mózg eksploduje i ląduje na ścianie. Słysząc i widząc to co się dzieje momentalnie zamieniam się w starą, siwą babuleńkę, z binoklami na nosie, z szydełkiem w ręku, z wielkim neonem w głowie "JESTEŚ STARA JAK ŚWIAT"... I patrzę na to i myślę sobie i wertuję Archiwum X... jak miałam lat 15 to robiłam głupoty... jak zdawałam maturę też robiłam głupoty.. jak wyprowadziłam się z domu - to też była głupota... i nadal to robię, ale ZAWSZE starałam się ogarniać i pamiętać- mam 15 lat, więc nie zachowuję się jak w podstawówce... mam 20 lat, nie jestem już w gimnazjum, mam 25 lat.. yyy jeszcze chwilę nie, ale nie zachowuję się jak licealistka... może to starcze podejście, może zbyt poważne.. może mentalnie faktycznie mam siwą głowę i binokle na nosie, ale po prostu wiem, że dorosła jestem i tak się zachowuję. Nie wrócę już obrzygana do domu, nie będę jeździć po kraju w tajemnicy przed rodzicami, nie będę zwracać na siebie uwagi jak małe dziecko, nie będę wołać o uwagę. Nie trzeba być chodzącym, krzykliwym Las Vegas, żeby zaznaczać swoją obecność.. wystarczy mieć olej w głowie i tym podkreślać swój byt.


piątek, 8 lutego 2013

4. O poszukiwaniu pracownika idealnego do departamentu czarnej d...

Departament Czarnej Dupy- tak zwykliśmy niekiedy nazywać naszą bezokienną norę w pracy. Nie wynika to bynajmniej z braku światła dziennego, czy okrutnie mrugających szpitalnych świetlówek, ale z ogromu bezsensownych zadań, z którymi czasem przychodzi nam się zmierzyć. Z racji różnych zawirowań personalnych zmuszeni jesteśmy poszukać brakującego ogniwa do naszej wesołej piątki, a to nie lada wyzwanie. Ogłoszenie wystawione, spływają pierwsze CV i... zaczyna się. Krótka analiza naszych potrzeb i selekcja, po głębszym przemyśleniu- analiza okrutna, ale o tym za chwilę. Umawianie spotkań i nerwowe wyczekiwanie na kandydatów, niczym przed pierwszą randką, po czym.. pierwsze 3 osoby nie przychodzą, kolejne a to się spóźniają, a to przybywają 30 minut wcześniej, z jednymi rozmowa trwa i trwa, inni wychodzą już po 5 minutach, jedni nie pytają o nic, inni dyktują już warunki do umowy, jedni zbyt oficjalni, drudzy zbyt luźni, jedni pięknie ubrani, inni w adidasach itp itd...CV dalej się drukują, przewracane na biurku na prawo i lewo, minus, plus, kolorowy haczyk, co to za mina, co to za zdjęcie (drogie Panie - fotki z bandanką na głowie lub sweet focie z łapki naprawdę źle wyglądają na Waszym życiorysie), ta wydaje się ok - nie odbiera, ta wydaje się super - nie przychodzi... A my dalej z nadzieją rozmyślamy... Fajnie jakby była młoda (tak, doszliśmy do tego, że najlepiej jakby to była dziewczyna), ale nie za bardzo młoda... ucząca się, ale zaocznie, przebojowa, ale nie za głośna, stonowana, ale nie cicha myszka, luźna, ale odpowiedzialnie podchodząca do obowiązków, samodzielna, ale przecież czasem i my jej powiemy co powinna robić, z poczuciem humoru, z ogólnym ogarem życiowym, z ciekawą pasją, a przede wszystkim z dużą cierpliwością, żeby wytrzymała z naszą wesołą gromadą. A jest co znosić, bo głośno u nas jak na dworcu, przekleństwa latają jak pociski w Afganistanie, telefony dzwonią często jak u wróżbity Dawida, a humorki nasze dają czasem o sobie znać - a to włoska rodzina się kłoci, a to K. ma ciche dni, a to A. opowiada o nakładaniu cieni, kwitując- wolę pogmerać palcami i mam to w dupie, nałogowo śledzimy pudelka, kwejk oraz śmieszne filmiki na youtube, dlatego na pytanie "co to jest?" możecie usłyszeć "to je amelinium, tego nie pomalujesz", a ostatnio lubimy mówić o tym co nas denerwuje- "woda, ziemia, hemoglobina, dwutlenek węgla, halucynacja... taka sytuacja"...

wtorek, 5 lutego 2013

3. O keczupie w torebce


Kobiece torebki - jedna z miejskich legend, których mężczyźni nigdy nie ogarną. Ostatnio K. zapytał mnie w pracy czy mamy w lodówce keczup, ja bez zawahania wyciągnęłam saszetkę z torebki i dumnie wręczyłam mu do ręki. Zamiast uprzejmego 'dziękuję' spotkałam się z 'nosisz w torebce keczup?!' - (tak, co w tym dziwnego??).. i wtedy wpadła mi do głowy pewna refleksja. Kobiece torebki są pełne rzeczy przydatnych bardziej lub mniej, każdy z tych drobiazgów jest dla nas na wagę złota. Kobieca torebka to czarna dziura, studnia bez dna i choć miejsce w nie jest ograniczone,to jednak da się sporo upchać. Z ciekawości zajrzałam dziś do swojej, niby nie wypchanej, ale znalazłam w niej: portfel, kosmetyczkę (jej zawartość to osobna historia), kalendarz, zeszyt, dwa długopisy, umowę i cennik od nowego operatora tel., odmrażacz do zamków, 3 pary kluczy, gumkę do włosów, jeszcze 2 saszetki keczupu, piłeczkę antystresową, pendrive, maść, chusteczki mokre, chusteczki suche, paczkę gum, ładowarkę samochodową, okulary... czy to dużo? Od razu pomyślałam o ogromie rzeczy, które przecież mogą się przydać, a o których nie pomyślałam wcześniej... no bo przydałby się jakiś plaster i pilniczek może.. perfum też jakiś w razie czego, batonik na dłuższy pobyt poza domem.. saszetka kawy, jakby w pracy się skończyła.. może jakiś śrubokręt, bo przecież czasem coś się psuje.. i super glue! przecież to jest rzecz niezbędna! .. gdyby tak jeszcze tam upchnąć kubek termiczny i może jakiś magazyn do poczytania, albo książkę najlepiej... mogłabym tak wymieniać bez końca..Pamiętajcie Panowie - teren poza domem to miejska dżungla, a każde wyjście z mieszkania to prawdziwa wyprawa w nieznane,a przecież my Kobiety musimy być przygotowane na każdą okazję :)

czwartek, 31 stycznia 2013

2. O torebce za 600 funtów i Borysie Szycu.

Jest takie miejsce, które jednocześnie kocham i nienawidzę. Miejsce, którego często mam dosyć, ale po kilku dniach za nim tęsknię. To miejsce to moja praca. Cała ta biurowa otoczka schodzi na dalszy plan,kiedy siedzę w pokoju wraz z moimi współpracownikami. A o nich jest co opowiadać... Podobno każdego człowieka można opisać jednym słowem, ale u nas musiałaby to być cała książka. Wielowymiarowe charaktery, naładowane energią osobowości. I tak o to znajdziemy tam włoską rodzinę, Michaela Jacksona, siłacza atletę, emo chłopca, Bunię gospodynię, szparkę sekretarkę, mamę J., miłośniczkę wszystkiego co włochate i czworonożne, gwiazdę rocka, kucharza amatora, syrenę-delfina znawców kina, znawców wina, znawców whisky, znawców mody, niespotykanych kopalni wiedzy o celebrytach, a także cały chórek. To wszystko to 4 osoby, które mnie otaczają, a czasem mam wrażenie, 

że na 30m2 jest ich conajmniej 100. Łeb pęka do reszty, ale brzuch od śmiechu także, kiedy 1,5 godziny włoska rodzina kłóci się o zasadność zakupu torebki za 600 funtów lub kiedy chórek namiętnie naśladuje radiowe głosy na wysokich tonach, albo gdy co chwila słyszę dwa męskie głosy mówiące razem "Borys Szyc!", nie wspominając o często przewijającym się wierszyku "z łapy do papy" lub wysadzających bębenki w uszach piskach syreny-delfina. Zwijam się ze śmiechu na biurku kiedy Michael Jackson energicznie tańczy na swoim krześle, chowając się za monitorem lub kiedy po raz kolejny ktoś przeinacza zasłyszane przez siebie zdanie ("dziś leci Wróg u bram" ---> "coo?? Gruby i down???").Po spędzaniu ze sobą tyle czasu mogłoby się zdawać, że wieje u nas nudą, jednak kolejny dzień zawsze przynosi nowy, śmieszny scenariusz.

środa, 30 stycznia 2013

1.



Myśli. Setki. Tysiące. Miliony. Co robicie z natłokiem myśli kotłujących się głowie. Są te ciche i te głośne. Te wstydliwe i te odważne. Czy każda wychodzi na światło dzienne? Czy nie utyka Wam w gardle? Czy nie dusi klatki piersiowej podczas nocnej ciszy? Dla mnie nastał moment kiedy mój dysk twardy w głowie został zapchany do ostatniego zakamarka, nie przyjmuje już żadnej nowej informacji, refleksji, czy zagwozdki. Nastał moment kiedy mam ochotę wyjść na ulicę i krzyczeć, aby pozbyć się tych gigabajtów głupot. I mimo że moi współpracownicy często słyszą z moich ust „zaraz stąd wybiegnę na ulicę i rzucę się pod nadjeżdżającego TIRa” to ze zwykłego tchórzostwa tego nie zrobię, ale za to z potrzeby chwili i opróżnienia głowy z bajzlu powstało to miejsce.  Miejsce trampolina- odskocznia od tych wszystkich rzeczy, które przygnębiają i ciągną nas do dołu, a także na wyrzucenie z siebie wszystkich żali dotyczących otaczającego mnie świata (w tylko mi znany zabawny sposób, a raczej innych, bo to co mnie wkurza, śmieszy innych). Zapalnikiem tego procederu był K. i choć doradzał, abym nie szczędziła przekleństw, od których na co dzień nie stronię, to dla pozoru piszę elegancko i składnie, bo to w końcu pierwszy wpis i nie chcę wyjść na buraka. Tak czy inaczej let the game begin.